Przelom.pl

Przyjemny spokój centralnej Azji

  • Data dodania artykułu: 30.07.2010, 17:38, wyświetleń: 4706

To relacja z drugiej z trzech moich służbowych podróży do Kirgistanu. Wtedy jeszcze w tym pięknym kraju panował spokój. Dziś targane konfliktami etnicznymi i oddzielone górami południe ze stolicą w Oszu się wyludnia. 

 

Samoloty z zagranicy lądują w stolicy Kirgistanu - Biszkeku (czyli radzieckim Frunze) głównie w nocy. Elegancki Airbus A 321 lecący z Moskwy, siada w szpalerze amerykańskich transportowców bazy  wojskowej Manas o czwartej czasu lokalnego. Z okien samolotu linii Aerofłot oglądam zadziwiające maszyny US Army. Lotnisko Manas znane jest na całym świecie. Głównie dlatego, że Amerykanie wynajmują tu część płyty i stąd samolotami przerzucają swoich żołnierzy do Afganistanu. Kirgizom trudno jest zrezygnować z dolarów za wynajem, mimo że nie podoba się to Rosji.

Po wizę z Francuzami

Kolejka do wizowego okienka „puchnie”. Różni spryciarze załatwiają ten dokument bez stania.  Ja grzecznie czekam, ale po godzinie nerwy puszczają i pytam urzędnika, co tutaj się dzieje.  - Przepuszczamy chorych Francuzów - tłumaczy denerwującym się kolejkowiczom. - Wszyscy tu jesteśmy Francuzami -  odcina się stojąca za mną, zdenerwowana Rosjanka. Nie pomaga.

Obsługa lotniska pracuje w maskach antygrypowych. Ktoś w białym kitlu filmuje namiętnie wszystkich pasażerów.

Po dwóch godzinach wychodzę z terminala, wpadając w tłum taksówkarzy proponujących odwóz do hotelu. Na szczęście czeka tu na mnie Gosia ze Wschodnioeuropejskiego Centrum Demokratycznego. Pomoże pozałatwiać wszystkie sprawy związane z moją drugą w tym roku podróżą po Kirgistanie, podczas której przekazywać będę tutejszym gazetom lokalnym własną wiedzę i doświadczenie.

Dla zainteresowanych azjatyckimi podróżami dodam, że podróż w tamte rejony najtaniej wychodzi obecnie przez Moskwę. Bilet w dwie strony kosztuje ok. 2.000 zł. (W związku z ostatnimi wydarzeniami w Kirgistanie bilety podrożały wielokrotnie, ponieważ wielu Kirgizów zdecydowało się na ucieczkę do Rosji - przyp. aut.) . Rosyjski przewoźnik dysponuje świetnymi, nowymi samolotami. Wizę za 70 $ kupić można albo na lotnisku Manas, albo przed wyjazdem w Berlinie, gdyż w Polsce nie ma przedstawicielstwa dyplomatycznego tego kraju. Nie ma też ambasady, ani konsulatu polskiego w Kirgistanie, co niesie za sobą dodatkowy dreszczyk emocji dla podróżnika. Najbliższy konsul urzęduje w Ałmacie (Kazachstan). 

 

Biszkek - pierwsze wrażenia

Z lotniska do centrum miasta jedzie się szeroką, topolową aleją ok. 45 minut. Podstawowym środkiem lokomocji są tu taksówki. Nieliczne należą do korporacji. W stolicy przeważają auta zachodnie. Na południu kraju najpopularniejsze taksówki to tico. Po kilku dniach pobytu wydaje się, że w tym kraju każdy posiadający samochód mężczyzna jest taksówkarzem. 14-letnia mazda, którą jadę, kosztowała na tutejszej giełdzie ok. 15 tys. zł. - To bardzo dobre auto, ale muszę go teraz sprzedać, żeby mieć na kształcenie trzech synów. Kupię coś tańszego - mówi taksówkarz. Jest Ujgurem. To mniejszość narodowa zamieszkująca głównie wschodnią cześć kraju. W sąsiednich Chinach Ujgurzy walczą o autonomię. Niektórzy Kirgizi mówią, że wcześniej czy później Ujgurzy się zjednoczą.

-  Ujgurzy, Uzbecy, na północy inwestujący w pensjonaty nad słynnym  jeziorem Issyk-Kul Kazachowie. Nasz kraj to tygiel kultur, obyczajów, mentalności. Czy my się przed tym obronimy? - zastanawia się towarzysząca mi w dalszej podróży Burulka, asystentka na uniwersytecie słowiańskim i pracownica organizacji zajmującej się prawami człowieka.

Za 10 lat język kirgiski ma definitywnie wyprzeć drugi język urzędowy, którym jest rosyjski. Na razie nawet część prasy nadal wydaje się po rosyjsku.

Jedziemy do ukochanego hotelu Polaków i zachodnich turystów górskich. Nazywa się Alpinist. Doba ze śniadaniem kosztuje tu ok. 50 $. W połowie drogi taksówkarz przyznaje, że tak naprawdę to nie wie, gdzie jest ten hotel i ulica Panfilowa. Ponieważ w Azji jestem nie po raz pierwszy, wiem, że to standard. Taksówkarze nie znają topografii miasta. Nie mają map. Ale to ich problem. Najważniejsze, aby przed wejściem do taksówki dogadać się co do ceny. Tylko wtedy nie zmieni się ona, bez względu na to, jak długo będziemy błądzić po mieście. Zresztą paliwo nie jest tu drogie. Kosztuje nieco ponad pół dolara, czyli ok. 2 zł za litr. Stacje benzynowe są głównie w miastach. Paliwo sprzedaje się też przy górskich drogach. W... plastikowych butelkach po napojach o pojemności 2-5 litrów. Jak braknie, zawsze można trochę dolać.

 

Podróż za jeden uśmiech

Każdy podróżnik wracający z Azji godzinami może opowiadać o jeździe górskimi serpentynami. Widoki pokrytych lodowcem szczytów, niesamowitych przełęczy, dolin rzecznych, przydrożnych jurt, można uwieczniać na zdjęciach. Ale żeby je robić, trzeba się zatrzymywać, a to nie zawsze jest bezpieczne.

Łączącą północ z południem Kirgistanu drogę (Biszkek-Osz) pokonać można w 10 godzin. Wybudowano ją niegdyś na polecenie Rosjan. Mimo kuszących propozycji, tym razem nie zdecydowałam się na tę podróż. Za dużo adrenaliny jak na jeden raz. Wybrałam przelot z północy na południe rozsypującym się Antonowem 24. W "nagrodę", z powrotem, leciałam nowiutkim Saabem prywatnego przeoźnika.

Za to taksówką górską jechałam z Biszkeku do Talasu. Można by tam szybko i bezpieczniej dojechać przecinając płaski kawałek Kazachstanu, ale wiza kosztuje 100 dolarów, dlatego Kirgizi wolą jeździć przez swoje góry, a my z nimi.

Koszt przejazdu jest umowny. 400 km pokonaliśmy kilkunastoletnim audi 80 w pięć godzin za 1.500 som. To ok. 40 dolarów. Z zachodnich turystów zdzierają więcej. Polacy traktowani są specjalnie, ale tylko wówczas, gdy znają rosyjski. Kirgizi nas szanują, ale o naszym kraju wiedzą niewiele. Pamiętają, że byliśmy sojusznikiem ZSRR, znają nazwiska Wałęsy, Kwaśniewskiego. 

Niewiele też wiedzą kirgiscy kierowcy o swoim kraju. Pytania o nazwy geograficzne, liczbę ludności, odległości i krajobrazowe ciekawostki, wzbudzają konsternację. Zamiast odpowiedzi, jest sympatyczny uśmiech. Dlatego też do azjatyckich podróży trzeba się dobrze przygotować, a w mapy zaopatrzyć przed wyjazdem.

Górskie drogi w Kirgistanie są dobre, najważniejsze są jednak sprawne hamulce górskich taksówek. Trakt z Biszkeku do Talasu wznosi się na 3.200 m n.p.m. Na tej wysokości jest ośnieżony szczyt, w którym  wydrążono 3-kilometrowy tunel. Niżej są przełęcze - największe wyzwanie dla kierowców. 10 października, kiedy tamtędy jechałam, spadł śnieg. Na zjazdach grzęźliśmy w zaspach, na podjazdach tworzyły się lodowiska. Tylko nieliczni kierowcy mieli w bagażnikach łańcuchy. Podjazdy blokowały TIR-y, zjazdy osobówki bez łańcuchów.

Na pokonanie różnych sytuacji drogowych trzeba spokojnie czekać. Czasem kwadrans, czasem kilkanaście godzin. Nie wiem, jakim cudem nam udało się przejechać i stracić tylko godzinę. Niektórzy Kirgizi są na ekstremalne warunki przygotowani. Widziałam jak z uśmiechem wciągają z zakamarków bagażnika wódeczkę i częstują nią zziębniętych pasażerów.

 

Baranie oko dla specjalnych gości

W północno-wschodnim Kigistanie przeżyłam też wielką przygodę kulinarną. Zaproszona przez redakcję lokalnej gazety pojechałam do Manas Ordo. To miejsce kultu Manasa - narodowego bohatera Kirgizów. Jest pomnik wodza, góra jego imienia, posągi 40 wojowników, muzeum, mauzoleum, park, amfiteatr, są opowiadacze legend o Manasie (manasaczy). Jest jodłowa alejka. Jedno z drzewek posadziła tu prezydentowa Kwaśniewska.

Przy mauzoleum modlą się i fotografują nowożeńcy. Zapraszają do zdjęć turystów. Też mam taką fotkę. Ze szczytu Manasa widać rozległą dolinę, gdzie król miał zakopać skarby, których nikt nie ma odwagi szukać. Wokół bije 40 źródełek.

W Manas Ordo podjęto mnie baranem. Gospodarze bardzo się postarali. Na przyjęcie zaproszono posła, kilku miejscowych radnych, opowiadacza legend o Manasie.

Przed wyłożoną dywanami jadalnią wszyscy zdjęli buty. Jedzenie serwowano na ziemi zasłanej kolorową ceratą. Czekały już na niej owoce, sałatki, chleb. Najpierw była muzułmańska modlitwa. Na pierwsze danie były żeberka baranie z ziemniaczkami i surową cebulą. Smaczne. Na drugie podano podroby: nerki, serce, wątróbkę, krojone flaczki. Również z cebulką. W pijałkach herbatę. To jedyny serwowany przy takich okazjach napój. Ani grama alkoholu. Niemożliwe? A jednak. Herbata chroni ponoć Azjatów przed zapadalnością na choroby serca i raka. Kawę pije się bardzo rzadko, zwykle w tureckich knajpach. Danie trzecie i zasadnicze to bieszbarmak, czyli gotowane kawałki baraniny z tłuszczem i długi makaron. Potrawę konsumuje się rękami.

Na koniec biesiady na stół wjeżdża głowa barana. Leży przed najważniejszym gościem. Jego zadaniem jest skonsumować oko. I trzeba wielkiego sprytu, aby się od tego wymigać. Gospodarze to nawet tolerują, bo uwielbiają zawartość głowy.

 Obyczaje niesamowite

Obyczaje kirgiskie zadziwiają. Każda z historii porwań młodych dziewczyn to temat na interesującą powieść. Porywane są kandydatki na żonę. Uprowadzona dziewczyna oczekuje w  domu porywacza za specjalną zasłonką na przybycie swojej rodziny. Przyjazd rodziców nie oznacza jednak wyzwolenia. Prowadzą oni natomiast negocjacje dotyczące posagu i terminu ślubu. Rodzice dziewczyn zwykle godzą się na związek, bo mając po kilkoro dzieci, jedno mają z głowy.

Mężatka zakłada na głowę chustkę. Czy przysłoni też oczy i jak się będzie ubierać, zależy od męża. Starsze kobiety zakładają czasem turbany z białego płótna. Zdejmują je z głowy dopiero po śmierci małżonka. W białe płótno owija się jego ciało. Kobiety żegnają zmarłych w domu. W drodze na cmentarz towarzyszą im tylko mężczyźni. 

Ciekawy obyczaj związany jest z narodzinami dzieci. Przez 40 dni nie może ich oglądać nikt poza matką, dlatego w lokalnej prasie nie da się wprowadzić rubryki „Co wam przyniósł bocian”, która się kirgiskim wydawcom bardzo podoba. Maluszki przebywają w drewnianych kołyskach nakrytych kolorowymi baldachimami. Funkcje pieluszek pełnią drewniane kanaliki odprowadzające mocz do plastikowych pojemników zainstalowanych pod kołyską. Wersja damska i męska.

 

Co tam się kupuje

W Kirgistanie życie toczy się głównie na bazarach. Niektóre są ogromne. W Biszkeku jest bazar Oszski i bazar Dordoi. Na Dordoi wybrałam się z koleżanką po buty. Alejka obuwnicza ciągnie się na długości ponad kilometra. Końca nie widać. Stoiska są tak skonstruowane, że na dole odbywa się handel, a na stelażach zamontowanych wyżej stoją kontenery z towarem na cały sezon. Świetne kozaki kupić można za maksymalnie 3 tysiące som (ok. 70 $). Kupowanie butów zajęło nam trzy godziny, dlatego innych towarów nie zdążyłam zobaczyć. Podobno na Dordoi można się zaopatrzyć w najpiękniejsze szaliki i szale świata. Podczas zakupów trzeba się bardzo pilnować. Z mojej kieszeni zniknęła tylko gotówka na taksówkę.

Na kirgiskich bazarach królują przyprawy, herbaty i suszone owoce. Zawsze przywożę stamtąd kilogram doskonałej zielonej herbaty assuańskiej, irański szafran, suszone pomidory z Doliny Fergańskiej - najżyźniejszej w Azji Centralnej ziemi, słodziutkie olbrzymie rodzynki i mieszanki przypraw, których składu nie znam..

Nie sposób nie zauważyć na bazarach gurtu, czyli kulek suszonego sera, z których przyrządza się napoje orzeźwiające; służą też jako dodatek do zup.

Nigdy nie opuszczam stoisk z wyrobami ludowymi, bo są piękne. Ręcznie szyte czapki, pantofle, paski, ozdoby do sukienek, kolczyki z wojłoku (rodzaj filcu) oraz szyrdaki - czyli kolorowe dywany z tego samego materiału. Jeden przyjechał już ze mną do Polski wiosną ub. roku. Zajął pół walizki i honorowe miejsce przed telewizorem. Marzy mi się jednak większy.

Wyjątkowa jest w Kirgistanie srebrna biżuteria. Za wyjątkowe kolczyki trzeba zapłacić ok. 40$. Takich jednak w Polsce na pewno nikt nie ma w uszach.

Kupowane na bazarze czy w restauracjach jedzenie jest przyjemnie tanie i smaczne. Na straganach od rana do nocy kupić można np. gotowe sałatki warzywne. Zjedzone z lepioszką (tutejszym chlebem) zaspokoją nawet wilczy apetyt. Zastąpią też z powodzeniem wieprzowinę, której w tym muzułmańskim kraju nie ma.

W prezencie do Polski zabrać można również unikalny alkohol, czyli koniak o nazwie Biszkek lub Kirgistan, ewentualnie ziołowe nalewki zdrowotnościowe. Doskonały jest też górski miód.

 

Demokracja przyjemna

Jacy są Kirgizi? Spokojni i powściągliwi. Zasadniczo nie piją alkoholu. Polityka ich nie pasjonuje. Uważają, że żyją w kraju, w którym wszystko można załatwić i to jest dla nich prawdziwa wolność. Jak załatwić? Głównie po znajomości. Przekonać się o tym można już na międzynarodowym lotnisku w Biszkeku. Za drobny wziątek bez kolejki załatwia się bilety na samoloty. To taki model „załatwiania”, wiecznie na Wschodzie żywy.

Kirgizi nie szanują specjalnie prawa. Jeżdżą szybko, nie zauważają pieszych na drodze. Nie ma tam nawet świateł dla przechodniów na skrzyżowaniach. Horror. Za to policja jest na każdym kroku. Najczęściej z radarem. Drobny banknot pozwala uniknąć kary...

Uczestniczący w prowadzonych przeze mnie seminariach dziennikarze dziwią się gdy im tłumaczę, że przedruki z internetu w ich gazetach (zazwyczaj tekstów o gwiazdach), to kradzież własności intelektualnej. To prawo jednak w Azji jeszcze nie działa. Nie działają też przepisy o utrzymaniu czystości i porządku. Wielki program edukacyjny realizowany przez OBWE ma na celu według obywateli tego państwa sprzątać otoczenie. Jego realizatorzy opowiadali mi, że idzie jak po grudzie.

Przyglądając się Kirgizom miałam wrażenie, że każdy żyje i robi tu wyłącznie to, co lubi. Powoli, bez nerwów, po swojemu. Wtedy czują się wolni i chwalą demokrację.

W tej przyjemnej demokracji pracujący w Azji Centralnej ludzie Zachodu mają pewne trudności w przekazywaniu Kirgizom europejskich norm i standardów. To żmudne zadanie. W wypełnianiu go pomaga tylko azjatycki spokój, który ogromnie sobie cenię pracując z tamtejszymi dziennikarzami i wydawcami. W Azji widzę też turystyczną przyszłość dla ciekawych świata Polaków, pod warunkiem, że zapomną o pięciogwiazdkowych hotelach, a zamarzą o konnej wyprawie w stepy, noclegu w jurcie czy baranim oku na talerzu.

Alicja Molenda

Tekst powstał w październiku 2009 roku. Od tego czasu w Kirgistanie wiele się zmieniło, ale o tym przy innej okazji.

 

 

Kirgistan w liczbach

Powierzchnia - 198 tys. km kw.

Ludność - ok. 5 mln

Stolica - Biszkek (od 1926-1991 roku nazywany Frunze), miasto w Górach Kirgiskich w Kotlinie Czujskiej liczy ok. 631 tys. mieszkańców

Kirgistan zamieszkuje ok. 150 nacji; Kirgizów jest 60 proc., po 15 proc. Uzbeków i Rosjan, są też Kazachowie, Tadżycy oraz tak egzotyczne ludy jak Dunganie i Ujgurzy, których Chiny pozbawiły państwowości

 

Komentarze: Brak komentarzy do tego artykułu.